2011.02 Independent.pl – felieton Andrzeja Gagza (!)

2011 II INDEPENDENT.PL – Felieton Andrzeja Gagza z IV łódzkiego Tattoofestivalu.

Andrzej Gagz (Sigil Tattoo)

TATTOOFESTIVAL ŁÓDŹ, 19-20 luty 2011

Za nami już czwarta edycja łódzkiego Tattoofestivalu, którego organizacji podjął się klub Dekompresja. Wraz z Sigil Tattoo, które reprezentuję, braliśmy udział w każdej odsłonie tej cyklicznie odbywającej się imprezy. Pomimo wielu niedociągnięć, podobały nam się zwłaszcza pierwsze dwie, trzecia niczym szczególnym nie różniła się od poprzednich, poza tym, że liczba odwiedzających wydała nam się trochę niższa. Byliśmy więc ciekawi jak uda się kolejny konwent, czy nadal pozostanie jednym z najważniejszych wydarzeń na polskiej scenie tattoo?

Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to rewelacyjny plakat! 100% Tattoo i 100% Łódź, to widać od razu. Majstersztyk! Jestem pewien, że te wytatuowane pięści wbiły się w niejedną głowę i przyciągnęły wiele dusz w tę mroczną krainę kominów. Osoba za to odpowiedzialna, absolwent łódzkiej ASP – Kris Cieślik, już trzeci rok przygotowuje designerską oprawę konwencji: plakaty, ulotki, t-shirty, nagrody… Powstają prace proste, czytelne, a jednak pełne niuansów i silnie pobudzające wyobraźnię. Kris z niezwykłym wyczuciem łączy tu ikonografię industrialnej Łodzi z tematami czysto tatuatorskimi: splatają się tu z sobą czaszki, fabryki, serca, ceglane mury i tattoo maszynki, kominy, koła zębate… Mam jeszcze w pamięci fantastyczne nagrody z 2009 – tkackie czółenka zrobione na łódeczki. Ten, kto dostrzegł w nich TYLKO pechową literówkę („miesjce” zamiast „miejsce”) dostał szansę by poironizować i skwitować wszystko szyderstwem – opinia bardzo krzywdząca i w moim odczuciu krytyk sam sobie wystawił ocenę.

Poświęcam tu wiele miejsca graficznej oprawie imprezy, ale według mnie identyfikacja wizualna Tattoofestivalu to jedna z jego najsilniejszych stron. Łącznie z festiwalowym logo zaprojektowanym przez Grześka „Wróbla” Wróblewskiego, innego artysty eksplorującego temat miasta, masy, maszyny. Jego prace mogliśmy oglądać na premierze Tattoofestivalu w 2008 r.

Jest jeszcze jednak inny magnes, który z roku na rok ściąga wciąż większą liczbę wystawców: środek Polski. Lokalizacja więc idealna dla stricte krajowej konwencji, każdemu blisko. W tym roku już ponad 50 wystawców, studia właściwie z każdego większego miasta, zabrakło chyba Poznania. Niestety tylko jedno studio z zagranicy – Magic’s Tattoo z Irlandii – tyle, że jego właścicielem jest Polak (sic!). Ale organizatorom chyba odpowiada ten swoisty status quo:

– Niektórzy zarzucają nam brak ambicji, argumentując to tym, że nie jest dla nas priorytetem zapraszanie znanych studiów czy tatuatorów. Rzeczywiście, nie to jest dla nas najważniejsze… Chcemy dać szansę wszystkim, również początkującym artystom, by mogli zaprezentować poziom swoich umiejętności – tak wypowiada się na www.hardcore-tattoo.pl Sławomir Dukalski-Majchrowski.

Pozdrawiam i życzę powodzenia, ale pozwolę to sobie odczytać na swój sposób: po prostu kto płaci dostaje pudło i tyle. Jakoś nie daję wiary we wspaniałomyślną troskę o początkujących artystów. Doprawdy dziwny byłby to target, tak z zasady zaniżać poziom i rangę imprezy. Na szczęście z roku na rok nie tylko poziom prac ale i tattoo kultury się podnosi i miejmy nadzieję, że już żadna patologia spod znaku ss i swastyki swojego boxu nie kupi – kto tak naprawdę chciałby być z tym kojarzony?

No ale udajmy się na konwent. Pierwszy dzień, sobota, już za 5 minut 13-sta, Dekompresja… Budynek o ciekawej, konstruktywistycznej bryle, niegdyś luksusowe kino Iwanowo z czasów PRL, usytuowane niestety na obrzeżach miasta, na nudnym Teofilowie. Zimno ale otwierają się drzwi i pojawiają się pierwsi odwiedzający. Oczywiście maszynki już bzyczą. Jest czas na mały rekonesans, niektórzy od razu po piwo, dlaczego nie? Na dole bar i bufet, dobre miejsce do pogawędek ze starymi znajomymi. Wokół jak zwykle kilka stoisk z tattoo akcesoriami (Cyber Tattoo, Ars Tattoo, Easy Tattoo), ciuchy (Ebola), media (Tattooart.pl, pisma Tatuaż i Sztuka, oraz Tattoofest i jego krakowska Kult załoga w ogromnym boxie). Na górze znów ciuchy (Shiroi Neko), tattoo & piercing stuff (Wildcat, Workhouse, Koltat i po raz pierwszy w Łodzi Pierce of Cake ze swoją kolekcją kolczyków) oraz media (HarcoreTattoo.pl i wystawka nie wychodzącego już niestety pisma Tatuaż Scena, wydawanego przez Maćka z piotrkowskiego studia Panoptikum). Poza tym, w drewnianych boxach a’la Wild West ulokowały się… można tutaj powiedzieć Saloony Tatuażu – pamiętacie tę śmieszną nazwę? Być może chodziło o to aby z buta wchodzić do środka, ale na szczęście przyjęła się ta bezpieczniejsza i znacznie skromniejsza nazwa – studio. Do Dekompresji też się z buta nie wejdzie, stoi bramka i trzeba zapłacić. Bilet 30zł/dzień, 40zł/dwa dni. Cena rozsądna, zwłaszcza, że w programie nie tylko wpatrywanie się w mozolną pracę tatuatorów ale i inne atrakcje.

Zaczyna się pokazem wielorakiej sztuki autorskiej „Misz Masz” faschion (tak na ulotce), animation, dance and music live Agnieszki Szymańskiej. Niestety nic z tego nie widziałem, musiałem chyba jeść frytki na dole, taki ze mnie korespondent… Następnie pokaz Małgorzaty Jakubowskiej „I love Barbie” z udziałem tancerek ze szkoły tańca Lillahouse. Jak zapowiadała artystka, miało być okrutnie, różowo i plastikowo. I rzeczywiście, show dość zabawny, wystylizowane dziewczyny z wielkimi oczami fikały na scenie jak nakręcone, szpagaty, wyginanie rąk i nóg, czyli cały repertuar tortur jakim były poddawane te wyidealizowane laleczki przez małe dziewczynki. Ciekawe, że jedna z tych baby-dolls była w zaawansowanej ciąży, jak gdyby dziecko miało urodzić dziecko, w czym chyba czai się pewnego rodzaju perwersja. Ale kto w życiu nie spotkał jakiejś zawieszonej i infantylnej laski, dla której bardziej stosowne byłyby jeszcze pieluchy niż mini? Fascynacja tym światem, ale tez pewnie ostra satyra i farsa, wszystko to oczywiście w groteskowej oprawie muzycznej. Brawa! Publiczność dopisała, pod sceną naprawdę ścisk, a klub przecież dość duży.

Pomiędzy pokazami oczywiście konkursy na najlepszy tatuaż. Niestety scena jest dosyć wysoka i oddalona od publiczności, niewiele było widać. Na szczęście w tym roku skład jury nie budził już żadnych zastrzeżeń: Piotr Żurawski (legenda polskiej sceny tattoo), Tomek Gaca (właściciel renomowanego studia Artline i portalu Tattooart) oraz Michał Pisera (grafik). Konkursy przewidziano w kategoriach: tatuaż mały czarno-biały, mały kolorowy, duźy czarno-biały, duży kolorowy, kompozycja damska, kompozycja męska,  tatuaż autorski oraz praca pierwszego i drugiego dnia festiwalu. Zdaniem Piotra Żurawskiego poziom prac był bardzo wysoki, o czym świadczyć też może spora liczba wyróżnionych. Wyniki wszystkich konkursów na końcu.

Pod koniec pierwszego dnia konwencji gwóźdź programu: tradycyjnie już pokaz podwieszania, który wywołuje największe spektrum emocji. Naprawdę jestem zaskoczony ilością skrajnie różnych opinii na temat tych przestawień, w końcu to autentyczny body-show a nie film 3D w IMAXie, nie wszystkim się może podobać. I przede wszystkim czyj to problem, tych którzy spokojnie wiszą sobie na linach czy tych, którzy się pienią i rzucają inwektywami? Oczekiwania też są przedziwne, są na przykład tacy, którzy od spektaklu oczekują silnych duchowych wrażeń i odchodzą później rozczarowani. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy na konwencie tatuażu i ta duchowość musi mieć tu przecież zupełnie inny wymiar. Poniekąd może to być również całkiem dobra zabawa, jak choćby pokaz Ronniego z poprzedniego Tattoofestivalu, który wisiał z balonikami w pozycji „suicide”. Tym razem susspension show przygotowała grupa Altered States Crew. Dwie osoby położyły się na leżankach, wbito haki i równocześnie uniesiono ich ciała 1,5 metra nad ziemię. Lewitowały przez dłuższy czas, dodatkowo obracane na karuzeli. Chłopak twarzą do góry w pozycji „coma”, dziewczyna odwrotnie w pozycji „superman”.

Pomimo mocnych wrażeń, nie wszyscy chcieli się szybko pakować i wracać do hotelu. Wielka szkoda, że organizatorzy nie pomyśleli o żadnym afterparty. Na szczęście spontanicznie wyłonił się pomysł do dalszej zabawy w klubie Jazzga. Nasza Sigil Tattoo Crew zna bardzo dobrze to miejsce, klub prowadzony przez znajomych i znany z dobrych imprez, zaledwie parę kroków od naszego studia. Przybyło tu wielu potatuowanych gości, spotykam m.in. Radka z krakowskiego Kult / Tattofest, którego wkład w rozwój polskiej sceny tattoo jest nieoceniony. Przypomnijmy, że sam klub Dekompresja bardzo skorzystał z jego pomocy przy organizacji pierwszej edycji imprezy. Pomimo incydentalnych kontrowersji, o których można już chyba zapomnieć, nadal pozostaje aktywną, przyjazną i bardzo otwartą osobą, podobnie zresztą jak zdecydowana większość uczestników łódzkiego konwentu. W takim towarzystwie J.D. smakuje naprawdę dobrze, zwłaszcza, że muzycznie też jest ok.: protagonista polskiej sceny elektro DJ No107, słynny na cały glob Wiktor Skok i live act Kajetana „KiTech” Łukomskiego ze swoim projektem Avtomat.

Jeśli chodzi o imprezy towarzyszące festiwalowi jest jednak kiepsko. Jedynie w odległym Porcie Łódź (nowe, duże, lecz raczej mało popularne centrum handlowe), zaaranżowano foto wystawę Dariusza Marcinkowskiego i Cezarego Pecolda, prezentowano fotografie z poprzednich edycji imprezy. Ale czy była to inicjatywa Dekompresji, czy raczej handlowego centrum, by przyciągnąć do siebie potencjalnych klientów? W samym klubie znalazły się wielkoformatowe fotografie – akty, Marcina Klimka, nikt o nich jednak nie wspominał w programie, dla mnie nie były specjalnie ciekawe. Tak się składa, że znam Marcina Klimka, ostatnio wydał fotograficzny album o Łodzi, w którym sam się znalazłem na zdjęciu, więc dzwonię, pytam, ten o niczym nie wie. Finał jest zabawny, bo okazuje się, że jest dwóch fotografów Marcinów Klimków.

Drugi dzień festiwalu, frekwencja zdecydowanie niższa, co wcale mi jakoś nie przeszkadza, bo taka wielogodzinna impreza naprawdę może zmęczyć. W naszym studyjnym boxie, zamiast pracować raczymy się orzeźwiającym napojem Mate, którego całą skrzynkę przywiózł z Berlina Mietła z naszego studyjnego Hair Shopu. Muzyczna dominanta podczas całego festiwalu to klimaty mrocznego stylu gothic i ciężkiego EBM, czasem poleci Siekiera, Bauhaus, Laibach, nie jest źle, przynajmniej nie O.N.A. czy jakiś inny szajs. Ale czas by coś zjeść. Mamy kupony na darmowe obiady w old schoolowej restauracji Szampańska tuż obok klubu. Na szczęście jest coś bez mięsa, obsługa bardzo miła.

Jeszcze tylko performance Flick & Flem: Pain Trip, czyli wesołe body zabawy: roztrzaskiwanie świetlówek na ciele, przypinanie takerem kartek do ciała, wbijanie haków z przeciąganiem liny i huśtanie wiadrem umocowanym na wacku. Potem już tylko dość efektowny fireshow, ogłoszenie wyników, swąd po spalonej nafcie, rozlane piwo i chyba koniec. Impreza udana, uczestnicy raczej zadowoleni, choć przez wypowiedzi przewijał się ciągle jeden temat krytyczny: brak troski o wystawców, nikt ich o nic nie pytał, nie podziękował za udział, nie było też żadnego infoboxu, gdzie można się było o cokolwiek dowiedzieć lub zrobić wydruk z kompa potrzebny do wykonania tatuażu. Miejmy nadzieję, że wszystko to zmieni się w przyszłym roku, a będzie to rok… 2012!

 

Andrzej Gagz / Sigil Tattoo

 

 

 

  • Dla klienta
  • Nasz profil na Facebook.com - polub nas
  • Nasz profil na Facebook.com - polub nas
  • Instagram
  • Instagram 2
  • Nasz profil na Youtube