22.05 TATTOOFEST – FAT KAT

KATARZYNA  FAT KAT

lubię robić rzeczy

 

Na początek mała rada. Jeśli chcecie tatuować, ale nie wiecie od czego zacząć, NIE pytajcie o to Katarzyny Rybak! Wrzuci was na głęboką wodę i nie poda koła ratunkowego. Sama zaczęła z przytupem. Mianowicie otworzyła od razu własne studio. Potem je zamknęła, znowu otworzyła i raz jeszcze zamknęła. Bo Kasia już tak ma. Lubi być wciąż czymś zajęta. Jeśli się to nie zmieni, za rok nasz wywiad może być już nieaktualny. Nie szkodzi. Zrobimy nowy.

*Magdalena Krakowiak

Studia tatuażu wyrastają obecnie jak grzyby po deszczu. Ktoś gdzieś chwilę podziara i już otwiera własne. Aż trudno za tym wszystkim nadążyć. Dlatego kiedy ogłosiłaś, że robisz coś zupełnie odwrotnego, moje zdziwienie było niemałe. Skąd ta zaskakująca decyzja o rezygnacji z własnego studia na rzecz pracy u kogoś?

Powiem ci coś lepszego. W swojej karierze robię to drugi raz! Za pierwszym razem byłam niedoświadczoną laiczką, która nie mogła nigdzie znaleźć dla siebie miejsca. Tak, przyznaję się. Studia nie były w ogóle mną zainteresowane, dlatego wybrałam otwarcie swojego miejsca w rodzinnym Sieradzu. Zrezygnowałam z „Fat Kat Studio” po roku, ponieważ zostałam zauważona i zaproponowano mi pracę w Łodzi (tak zaczęła się moja przygoda z tym miastem). Za drugim razem potrzebowałam odpocząć i poukładać sobie w głowie. Dla mnie wtedy to było jedyne i najlepsze rozwiązanie. Efekt został całkowicie osiągnięty. Pracownia „Ink.Hale” była etapem, który nauczył mnie pokory, ciężkiej pracy i rytuałów, które ułatwiają mi codzienność, ale najważniejsze, że mogłam popracować nad sobą i swoją głową. Dlaczego zrezygnowałam? Każdy, kto ma własne studio, w którym jest tatuażystką, menadżerką, księgową, sprzątaczką i tak dalej– wie, jakie to trudne. Tatuaż staje się jedną z rzeczy, którą wykonujesz i nie czerpiesz z tego już takiej satysfakcji. Moja głowa nie jest stworzona do ogarniania tysiąca rzeczy. Wolałam zdjąć sobie z pleców wszystkie obowiązki związane z prowadzeniem działalności i iść do studia, w którym będę mogła dalej pracować nad sobą i swoją marką. „Sigil” całkowicie mi to umożliwia.

I pomyśleć, że jeszcze niedawno w jednym z twoich wywiadów przeczytałam: „Wiem, że zawsze najlepiej będzie mi u siebie”. Ale przynajmniej zmieniłaś tylko formę zatrudnienia, a nie zawód, bo z tym też różnie bywało. Fryzjerka, piosenkarka, skrzypaczka, fotografka. Coś pominęłam?

Ja sama tego nie rozumiem. Wiele razy mi się coś wydawało, a później życie to weryfikowało. W tej sytuacji było tak samo. Trudno za mną nadążyć i mnie zrozumieć, sama ledwo daję radę. Jeżeli chodzi o rzeczy, których się chwytałam zawodowo, to… nie dam rady ich zliczyć! Na pewno pracowałam też jako charakteryzatorka na planach filmowych i projektowałam grafiki na merche twórców internetowych. Od dziecka miałam potrzebę „robienia rzeczy”. Zawsze musiałam mieć jakieś zajęcie dodatkowe poza szkołą, ale zasada była zawsze jedna i ta sama – musi to być zajęcie kreatywne.

No i stanęło na tatuażu, ale chyba jeszcze nie powiedziałaś ostatniego słowa, bo wciąż realizujesz jakieś dodatkowe projekty. Podczas lockdownu zaczęłaś tworzyć treści video. Wpadłaś na pomysł z viralowym filmikiem, w który zaangażowałaś jeszcze kilka innych tatuatorek, oraz założyłaś swój kanał na YouTube. Co prawda ostatni materiał wrzuciłaś pół roku temu, ale mam nadzieję, że to nie koniec, bo bardzo przyjemnie się to oglądało! Planujesz kontynuację?

Wielokrotnie powtarzałam, że tatuaż daje mi najwięcej możliwości. W momencie, kiedy już masz wypracowany swój styl, tworzysz codziennie nowe prace, które zostają na zawsze. KOSMOS! Normalnie się o tym nie myśli, ale to zajęcie z ogromnymi możliwościami. Jednak czy jest to moje ostatnie słowo? Nie wiem, nie wybiegam tak mocno w przyszłość. Znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że jeszcze dużo się może wydarzyć. Codziennie tylko proszę los o to, by zmiany były na lepsze. Co do lockdownu… To był bardzo ciężki czas dla wszystkich. Próbowałam szukać aktywności, by zająć czymś głowę – jak każdy, kto nie pracował. Byliśmy poodcinani od siebie, nie było pracy, konwentów, spotkań, bo każdy się bał. Internet dawał jedyną namiastkę normalności i bliskości z innymi. Dlatego pomyślałam, że fajnie będzie pokazać w jednym filmie kilka tatuażystek, które z różnych miejsc w Polsce namawiają do pozostania w domach. Moim zdaniem wyszło super! Sam proces tworzenia oderwał nam myśli od problemów i dał dużo frajdy oraz wsparcia w tym trudnym czasie. Natomiast jeśli chodzi o mój kanał na YouTube, to przerwa spowodowana jest ogromnymi zmianami w życiu prywatnym, między innymi zamknięciem pracowni. Najlepsze jest to, że od dwóch miesięcy mam nagrany film „powracający”, ale nie mam kiedy go zmontować, cały czas coś się dzieje.

Na przykład konwenty. Twoje studio nie bierze w nich udziału, ale sama sobie organizujesz wyjazdy w ramach Pro Teamów, do których należysz. Lubisz pracę w takich nietypowych warunkach?

Studio nie jeździ, ale całkowicie wspiera i pomaga mi w organizacji wyjazdów. Ja sama nie jestem fanką konwentów z powodu tatuowania w tak zwanych „spartańskich warunkach”. Ale po ponad dwóch latach zastoju i ograniczeń potrzebuję pojeździć i spotkać się ze znajomymi z branży.

To gdzie będzie cię można w tym roku zobaczyć?

Byłam już we Wrocławiu i Poznaniu. Na pewno czternastego i piętnastego maja będę w Toruniu. Chciałabym pojawić się w Gdańsku, Katowicach, ponownie we Wrocławiu i oczywiście w Łodzi.

Oprócz tatuowania i spotkań ze znajomymi, planujesz też wystawiać jakieś prace w konkursach?

Chyba nie. Dla mnie organizowanie klientów i cała reszta to strasznie dużo zamieszania. Może na łódzkim konwencie wystawię coś

fajnego – zobaczymy.

Nie musisz organizować. Twój narzeczony nosi na nodze pewniaka! Ten tatuaż z Krzyśkiem na pewno wygrałby niejedną nagrodę, choć wiąże się z nim też smutna historia, bo kto teraz zagra na waszym weselu?!

Oj taaak… Michał jest ogromnym fanem Krawczyka. W sumie zapomniałam o tym tatuażu, może gdzieś go pokażemy. Co do wesela, Michał wielokrotnie mówił o tym, że Krzysztof musi się u nas pojawić i zaśpiewać – każdy ma prawo do swojego marzenia. Tego już nie spełnimy, ale jego utwory na pewno będą nam towarzyszyć w tym wyjątkowym dniu.

Na szczęście jest jeszcze sporo marzeń, które mogą się spełnić. Na przykład to o projektowaniu ubrań. Wzory przygotowywałaś już dla marki Medicine, ale chciałaś stworzyć własną linię. Podjęłaś już jakieś kroki w tym kierunku?

Niestety nie. Na razie za dużo się dzieje, takie inicjatywy zeszły na dalszy plan. Ale kto wie, co się wydarzy za rok czy dwa.

Dużo się dzieje na gruncie prywatnym, bo remont mieszkania i przygotowania do ślubu faktycznie mogą być czasochłonne. Ale zawodowo przecież miało się mniej dziać po rezygnacji ze studia. Czyżby nie wyszło? Potrzeba „robienia rzeczy” zwyciężyła?

(śmiech)

Tak, mam o wiele mniej obowiązków oraz lżejszą głowę po zamknięciu. Mogę się teraz skupić na przyjemnych rzeczach. Życie idzie do przodu, człowiek się starzeje. (śmiech) Jednak nie samą pracą się żyje. Fajne jest chodzenie do studia i całkowite wychodzenie z niego. W końcu nie jestem w pracy całą dobę przez siedem dni w tygodniu. Przyjdzie i czas na rozbudowanie działań artystycznych, ale na razie skupiam się na prywacie.

A kiedy już przyjdzie, to co zamierzasz robić? Jednym z twoich artystycznych zamierzeń było kiedyś wprowadzenie koloru do dziarek, ale ten plan chyba spalił na panewce, bo nadal dominuje w nich głównie czerń.

Mam mega toksyczny związek z kolorami. (śmiech) Czasem godzę się na full kolor dla stałych klientów lub gdy ktoś naprawdę ma świetny pomysł. Podczas wykonania dobrze się bawię, a później sobie myślę – „Tak! Zrobię teraz dużo kolorowych projektów, czuję moc!”. Ale kiedy już dochodzi do realizacji, to tego żałuję. Kolor mnie na maksa stresuje, bo nie czuję się w nim tak pewnie jak w czerniach.

Pewnie czujesz się też w grubym konturze. Jest to znak rozpoznawczy twoich prac, ale w szkole plastycznej, do której chodziłaś, próbowano cię oduczyć takiego rysowania. Kiedy o tym opowiedziałaś, zastanowiło mnie, czy w takim razie te szkoły kreują twórców czy odtwórców. Poleciłabyś naukę w nich młodym ludziom, którzy myślą, by w przyszłości zająć się tatuażem?

To ma dwie strony. Ja chyba bardziej optuję za szkołą plastyczną niż jej brakiem. Na pewno nauczyłam się tam podstaw i miałam okazję przebywać z osobami podobnie postrzegającymi świat, co akurat bardzo dobrze wspominam. Jednak nie od dziś wiadomo, że w takich szkołach im realistyczniej rysujesz, tym lepiej. Istnieje przekonanie, że na początku tak trzeba, by nauczyć się anatomii i faktur, a późniejiść w swój styl. Wolałam rysować sobie po swojemu! (śmiech)

I dobrze na tym wyszłaś. Już na początku miałaś własny styl, czym niewielu artystów może się pochwalić. Większość adeptów sztuki tatuażu dopiero go poszukuje. Kiedy jeszcze miałaś „Ink.Hale”, chciałaś im pomagać w jego znalezieniu. Teraz praktykantów chyba już mieć nie będziesz, ale nie myślałaś może o przekazywaniu wiedzy na przykład na seminariach czy szkoleniach? Obecnie cieszą się dużym zainteresowaniem.

Zastanawiałam się nad szkoleniami lub seminariami, ale nie wiem, czy się do tego nadaję. Moja organizacja czasami pozostawia dużo do życzenia. Poza tym obawiam się, że nie będzie chętnych.

Z tym ostatnim to raczysz żartować! Mając zero doświadczenia otworzyłaś własne studio, a jako rozpoznawalna artystka wątpisz w siebie?!

Otwieranie studia, by móc się rozwijać, a wiara w swoje umiejętności to dwie różne rzeczy. Cały czas walczę, by wyjść z pułapki perfekcjonizmu, ale jest to droga trudna i kręta. Trudno mi uwierzyć, że moje rzeczy naprawdę mogą ludzi zachwycać. Mimo że często to słyszę.

To na koniec nie życzę ci sukcesów, bo te już osiągnęłaś, tylko tego, byś je dostrze już osiągnęłaś, tylko tego, byś je dostrzegła.

A, dziękuję!

  • Dla klienta
  • Nasz profil na Facebook.com - polub nas
  • Nasz profil na Facebook.com - polub nas
  • Instagram
  • Instagram 2
  • Nasz profil na Youtube